Ostatnio skończyło się na tym, że dotarliśmy w końcu do naszego pięknego Riadu i padliśmy jak trupki.
>>Kto nie zna wcześniejszych wydarzeń i chcę się dowiedzieć klika tutaj<<
TO JUŻ JEST JUTRO CZY JESZCZE DZISIAJ?
Gdy wyspani i wykąpani obudziliśmy się, zastał nas blady świt studencki - 17:00. Nie, nie spaliśmy 5 godzin ;). Zanim ogarnęliśmy się i wzięliśmy prysznic, zrobiła się godzina 14:00. 3 godzinki były idealne. Dodały mocy i motywacji, żeby jeszcze raz przebić się przez ten harmider. Tyle działo się w ciągu ostatnich 24 godzin, że ciężko było uwierzyć, że to ciągle ten sam dzień.
CHCIELIŚMY DOBRZE, WYSZŁO JAK ZWYKLE ;)
Tym razem jednak postanowiliśmy zrobić coś bardzo mądrego. Chcieliśmy szybko przedostać się na plac Jemaa el-Fnaa, więc zrezygnowaliśmy z przedzierania się przez stoiska targowe i poszliśmy naokoło suków. Bardzo mądry pomysł szybko przerodził się w najgorszą decyzję tego dnia. Szliśmy labiryntem ciasnych uliczek medyny, pełnych pracujących Marokańczyków. Ruch był ogromny, potworny hałas, smród spalin połączony z innymi zapachami i innymi smrodami zapracowanej dzielnicy. Zerowa ilość turystów i wszystkie oczy skierowane w naszą stronę, jakby mówiące - Co oni tu robią? - przysporzyły nam nie lada stresu. Jak się można domyśleć, nie byliśmy za bardzo zadowoleni z tego manewru.
ŚWIATŁO W TUNELU
Po godzinie (zamiast 15-20 minut przez suki :) ) ujrzeliśmy znany już nam meczet Kutubijja i pierwsze niemarokańskie twarze. Wtedy już napięcie opadło, odetchnęliśmy z ulgą i relaksowaliśmy się spacerując po okolicy. Przeszliśmy obok grobowców Saadytów, ale było już zbyt późno, żeby wejść do środka.
KTO ZGASIŁ ŚWIATŁO?
GŁÓD, HAŁAS I OBSŁUGA KLIENTA
Weszliśmy na plac z myślą zaspokojenia głodu, a przy okazji zjedzenia czegoś lokalnego. Po wejściu na plac w godzinach wieczornych, słychać gwar i grę na bębnach, w górę unosi się para i dym, wszyscy zapraszają do swoich straganów, budek z sokami z owoców, kobiety malują henną wzorki na rękach, facet sadza małpę na ramieniu (zdjęcie z małpą płatne oczywiście - jakby się ktoś skusił), mężczyźni intensywnie nawołują do przenośnych, namiotowych jadłodajni. Są świetnie zorientowani na klientów. Po pierwszych kilku zdaniach są w stanie określić kraj z jakiego pochodzisz. Polaków często mylą na pierwszy rzut oka i ucha z Czechami i Rosjanami. Jak już dowiedzą się skąd jesteś, zaczynają swoje popisy. Używają zwrotów w naszym języku lub przywołują znane nam w świecie kulinarnym osoby. Magda Gessler, Robert Makłowicz itp. Lubią chwalić się tym, że znają różne ciekawe zwroty np. "Dobra dobra zupa z bobra ale jeszcze lepsza z wieprza"- co potrafi rozłożyć na łopatki i skutecznie przekonać do skorzystania z usług.
LOKALNE SPECJAŁY
Jako, że byliśmy już bardzo głodni i jeden z naganiaczy przekonał nas darmową herbatką na deser, zamówiliśmy sobie lokalną zupę - harira i ich słynny tajin. Harira to słodka zupa, coś na kształt naszej pomidorowej. Dominują przyprawy takie jak kumin i kolendra. Jeśli chodzi o dodatki, można spotkać się z różnymi wersjami - z makaronem, ryżem, semoliną, ziemniakami, selerem. Niektórzy przegryzają zupę daktylami. Zawsze można popytać co w garnku pływa. My braliśmy jak leci i zawsze było smacznie (ale koniecznie musi być jedzona minichochelką jak na załączonym obrazku, inaczej nie smakuje :D). Tajin to tradycyjne marokańskie danie też podawane w różnych wersjach - z mięsem (wołowina, kurczak, baranina) lub bez mięsa. Jest to danie podane w specjalnym glinianym naczyniu, które jednocześnie służy do przygotowania samej potrawy. Naczynie ma ciężką podstawę i pokrywę w kształcie stożkowatego komina. Pod pokrywą znajdziemy ułożone w stosik ziemniaki, kalafior, marchewki, to wszystko z dodatkiem groszku, kaparów, ciecierzycy, mięsa, przyprawione tradycyjną mieszanką przypraw (różnie podają - 12, 20, 40 różnych ziół - nie wiadomo kto mówi prawdę). Do każdego dania dodają duże okrągłe buły jako przystawkę. Po jedzeniu dostaliśmy obiecaną herbatkę i poszliśmy dalej. Sok ze świeżo wyciskanych owoców kupiliśmy w jednej z tysiąca budek rozstawionych dookoła placu, trochę z duszą na ramieniu i myślą taką, żeby tylko żołądek to wytrzymał. Na szczęście nie mieliśmy z tego względu żadnych problemów. Przekrój dań na straganach jest dość spory. Znajdziemy tu na przykład znane nam szaszłyki, ale też możemy pokusić się na ślimaka lub barani móżdżek - podobno smaczny, ale jakoś się nie skusiliśmy :D.
DRUGIE PODEJŚCIE DO TOPOGRAFII
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz