wtorek, 14 czerwca 2016

Lądowanie z telemarkiem i zmiana rzeczywistości. Witamy w Marrakeszu :) - Epizod 3

>>Zobacz poprzednią część - Mediolan i Bergamo<<

PRZED STARTEM
Jeszcze w nocy na lotnisku korzystając z darmowego Wi-Fi ogarnialiśmy kwestię przyszłego noclegu, dlatego że nie znaliśmy jeszcze topografii docelowego miejsca i po prostu nie zrozumieliśmy się z naszym przyszłym gospodarzem. Trzeba było zatem szybko wprowadzić plan awaryjny. Widocznie tak właśnie miało być, bo trafiło nam się magiczne miejsce, ale o tym za chwilę. Nastał poranek i doczekaliśmy się w końcu naszego upragnionego samolotu. Wszystko przebiegało zgodnie z rozkładem podniebnej żeglugi ;) . Czekaliśmy w kolejce do bramki razem z rzeszą mężczyzn ubranych w długie szaty i kobiet przyodzianych w burki, wokół których latały dzieciaki. Te małe potwory martwiły nas najbardziej, bo byliśmy strasznie zmęczeni, a wrzaski na pokładzie samolotu to nie jest to co zmęczone tygryski lubią najbardziej...

NO TO W GÓRĘ
W końcu nasza łódź podniebna wciągnęła kotwicę... ludzie co ja ***** gadam! Poszybowaliśmy w górę :D Lot nie należał do najprzyjemniejszych. Tak jak przewidywaliśmy - dzieciaki nie były te z tych takich milutkich i zasypiających na ręku. Skakały, wariowały, a jak im się coś nie podobało (a było tego dużo), to wydawały z siebie dźwięki, które dawały popalić wszystkim obecnym w pobliżu podróżnikom. W dodatku nasz samolot był... nieszczelny. W pewnym momencie zrobiło się strasznie zimno. Myśleliśmy, że to kwestia wadliwej, źle wyregulowanej klimy albo coś, ale gdy na ścianie pod naszym oknem pojawił się SZRON!... :o To już przestało być wesoło. Jedyne o czym wtedy myśleliśmy to dotrzeć na miejsce, zagrzać się i odpocząć. 

TELEMARK, WYSOKIE NOTY SĘDZIÓW ZA LĄDOWANIE I... ZIMNO
Lądowanie przebiegło bardzo sprawnie. Maszyna siadła na ziemi płynnie i bez zgrzytu. Na miejscu oprócz całkiem ładnego, rozbudowującego się lotniska czekało na nas zachmurzone niebo, dość niska jak na Afrykę temperatura powietrza i kolejka-gigant do odprawy paszportowej. No ale już dobrze. Była godzina 10:15 czasu lokalnego (1 godzina w tył w stosunku do czasu w Polsce) . Dolecieliśmy! 

Jesteśmy w MARRAKESZU :)

Lotnisko w Marrakeszu | FitFlames
Lotnisko w Marrakeszu
Szczypta faktów:
  Marrakesz: miasto w zachodnim Maroku, 1 036 500 mieszkańców.
       Jedno z największych miast Maroka, uchodzi za stolicę południowej części kraju.
       Leży u podnóża Atlasu Wysokiego, na wysokości 465 m n.p.m.
  Język: arabski, francuski
  Waluta: marokański dirham (10MD = 3,95zł = 0,9€) 
(źródło: Wikipedia) 

NAJWAŻNIEJSZY PIERWSZY KROK
Spacer z lotniska - Marrakesz | FitFlames
W drodze do centrum
Pierwsze wrażenie całkiem pozytywne. Spodziewaliśmy się mniejszego lotniska, większego zamieszania, jakichś małych problemików. A tu póki co na razie nic. Tfu! Tfu! Przedostaliśmy się przez kontrolę i wyszliśmy z terminalu. Na zewnątrz zobaczyliśmy ogromny parking pełen taksówek - to chyba najbardziej popularny biznes w Maroko. Wszystkie taksówki w Marrakeszu są koloru kremowego, a kierowcy nawołują już z kilometra żeby skorzystać z ich usług. My postanowiliśmy się przejść. Do pokonania mieliśmy 6,5 kilometra. Dystans niby żaden, ale obładowani bagażem, który miał nam starczyć łącznie na tydzień, doliczając do tego zmęczenie po podróży, nieprzespanej nocy i dwóch dniach wędrowania po Mediolanie, i Bergamo, zrobiliśmy sobie nie lada wyzwanie. Taksówkarze co chwilę trąbili i zatrzymywali się koło nas żeby nas podwieźć, ale my szliśmy dalej. Jeden nawet wybiegł ze swojej taksówki, zostawił drzwi otwarte, ale jak podbiegł do nas, usłyszał odmowę. My byliśmy nieugięci, a on zdziwiony :D

SPALINY, KLIMAT I "BZYKI"
Zaczynało się robić coraz cieplej, a my byliśmy coraz bliżej medyny - serca Marrakeszu, rejonu, który w pełni oddaje obraz kultury, charakteru ludzi, którzy tam mieszkają i totalnie wywraca do góry nogami schemat życia jaki możemy ujrzeć w Europie. Pierwsza rzecz, która od razu rzuca się w oczy to wszechobecne motorowery. Jest to bardzo powszechny środek transportu, przy czym jak wiadomo nie należy on do najbardziej ekonomicznych. Dlatego im bliżej nam było do medyny, tym powietrze stawało się cięższe. Wszędzie było czuć zapach spalin dwusuwów, które mogłyby przyprawić o ból głowy nawet najbardziej zapalonych pasjonatów tzw. "bzyków" ;)

Marrakesz - mury obronne | FitFlames
Zabytkowe mury obronne - wejście do medyny, czyli do starego miasta

SZALEŃSTWO NA DROGACH
Dotarliśmy wreszcie do centrum. To co tam dzieje się na drogach przechodzi ludzkie pojęcie. Jak ktoś grał w grę "Frogger" to wie o czym mówię. ;) 2 dni zajęło nam nauczenie się tego jak przechodzi się przez jezdnię. Tam po prostu... się idzie :D Kierowcy są na tyle ogarnięci i spodziewają się wtargnięcia na jezdnię, że świetnie radzą sobie z przechodniami, nie zabijając ich przy tym ;p. Naprawdę na drogach panuje szaleństwo.
Wydawałoby się, że ich kodeks drogowy składa się z trzech głównych zasad:
1. dozwolona prędkość na autostradzie - 120 km/h
2. dozwolona prędkość w mieście 40 km/h
3. kto uderza w tył pojazdu ten przegrywa grę :D
Rzadko uświadczymy również zapięte przez kierowcę pasy bezpieczeństwa, czy poruszanie się wymalowanym na drodze pasem. Jazda środkiem to norma. Sygnalizatory świetlne, jeśli już są na skrzyżowaniach, pełnią rolę bardziej ozdobną niż funkcjonalną. Dodatkowo wszechobecny klakson. Z tym, że np. w Indiach kierowcy trąbią funkcjonalnie. Tutaj mamy połączenie funkcji z ostrzeżeniem lub po prostu złośliwością.

JUŻ PRAWIE NA MIEJSCU
Minaret Kutubijja, Marrakesz | FitFlames
Meczet Kutubijja
Dotarliśmy do najważniejszego zabytku i wizytówki Marrakeszu - meczetu Kutubijja, którego 69 metrowy minaret stanowi jednocześnie doskonały punkt orientacyjny (często korzystaliśmy z tej opcji błądząc po uliczkach ;). Z minaretem, perełką arabskiej architektury sakralnej, związana jest legenda. Podobno początkowo zdobiły go tylko 3 szczerozłote kule. Czwartą natomiast podarowała grzeszna żona kalifa, która za złamanie postu podczas Ramadanu kazała przetopić swoją złotą biżuterię... i tak powstała czwarta kula :D Stamtąd skierowaliśmy się na pobliski plac Jemaa el-Fnaa - największa atrakcja turystyczna Marrakeszu wpisana na listę UNESCO. Nazwa prawdopodobnie oznacza "zgromadzenie umarłych" ze względu na odbywające się tam kiedyś targi niewolników, jednak teraz nazwa ta nie ma nic wspólnego z panującym tam klimatem, bo cały plac tętni życiem od wczesnych godzin porannych do... jeszcze wcześniejszych godzin porannych :D Stamtąd mieliśmy już rzut beretem od naszej oazy ciszy i spokoju. Jak się jednak okazało, dotarcie na miejsce nie było tak prostą sprawą. Ścisłe centrum medyny to jeden wielki murowany labirynt. Wystarczy skręcić dwa razy nie w tę uliczkę co trzeba i można zupełnie nieświadomie dreptać w przeciwnym kierunku niż to sobie wcześniej zaplanowaliśmy. Szliśmy z GPSem w ręku, ale ten strasznie wariował gdy przechodziliśmy przez suki (słynne stragany pełne zarówno lokalnych rzemieślniczych wyrobów, berberyjskich bibelotów, ręcznie malowanych magnesów na lodówkę :D, jak i tanich chińskich podróbek ;) ) Szał i gwar tego miejsca spowodował, że się zgubiliśmy. Teraz już wiemy, że w takiej sytuacji są dwa wyjścia. Uspokoić się i próbować znaleźć drogę samemu, jednocześnie odganiać tubylców jak muchy. Lub zapytać kogoś o drogę i przygotować bakszysz (napiwek w kwocie 10-20 dirhamów). Lokalni gdy tylko zobaczą, że turysta się zamotał, zgubił, ewidentnie szuka czegoś lub idzie z mapą, obskakują go i wypytują o wszystko - gdzie idzie, skąd jest itd - po czym oferują pomoc. Jest w tym wszystkim jeden mały szkopuł. NOTHING'S FOR FREE MY FRIEND!

Jemaa el-Fnaa, Marrakesz | FitFlames
Plac Jemaa el-Fnaa. Let the party begin :D

Za dużo zdjęć z placu i suków nie mamy, bo jak tylko ktoś tam widzi, że robisz zdjęcie, zaraz woła o kasę. Trzeba uzgadniać z ludźmi wcześniej czy możemy i ewentualnie za ile możemy im strzelić fotkę. Inaczej może się zrobić niekomfortowo. Z biodra rzadko pstrykaliśmy, poza tym są czujni nawet wtedy, gdy ukradkiem złapie się ich w kadr, szczególnie w okolicach Kutubijja. My się trochę wystrzegaliśmy płacenia tu i tam za wszystko, a teraz trochę nam szkoda, że na przykład z tym panem poniżej nie zrobiliśmy sobie wspólnego zdjęcia i nie wspomogliśmy go trochę - w końcu to jego praca. A pan poniżej przebrany jest za nosiciela wody - kiedyś faktycznie sprzedawali wodę na ulicy, teraz to tylko atrakcja turystyczna
Roznosiciel wody w tradycyjnym stroju Maroko, Marrakesz | FitFlames
Nosiciel wody

OSTRE STARCIE Z SUROWĄ KULTURĄ - CZĘŚĆ PIERWSZA
W Marrakeszu nie ma nic za darmo. Chyba, że trafimy naprawdę na jakąś dobrą duszę, która zaopiekuje się nami przez najbliższe pięć minut i nie weźmie za to pieniędzy. Niestety nasze pierwsze starcie z "pomocą" z ich strony całkowicie zepsuło nam podejście do tych ludzi. Młody chłopak zapytał dokąd idziemy. Powiedziałem, że do Riadu Baba Ali. Pokazał ręką, że mamy iść przy meczecie w prawo, a potem dwa razy w lewo. Wyczuł, że jesteśmy zieloni w temacie tutejszej topografii i wyrwał do przodu prowadząc nas na miejsce. W między czasie dołączył do niego jego koleżka - cwaniaczek nr 2. Zaprowadzili nas na miejsce i stwierdzili, że jesteśmy ludźmi biznesu, a że nic nie jest za darmo to teraz należy się 20 euro dla niego i 20 dla jego kolegi. Zaczęła się kłótnia i koniec końców po bardzo nieprzyjemnych słownych szermierkach, chłopaki dostali 2 euro na dwóch ;) (standardowy napiwek - 10 dirhamów - czyli ok 1 euro na głowę) po czym jeden z nich odgrażał się, że będzie tu na nas czekał, bo nie został odpowiednio wynagrodzony za swoją jak to nazwał "pracę".

RELAKS I ŁADOWANIE BATERII
Była już prawie 12:00 w południe. Zdenerwowani, zmęczeni, zdezorientowani weszliśmy do riadu.

Marokańskie riady to tradycyjne, przepiękne domy. Całe wnętrze zaaranżowane jest wokół centralnego patio. Na ogół są tak zagospodarowane, że można w nich również spędzić noc "na dachu" - czyli na tarasie, jako że dachu tam nie ma. Centralna część jest odsłonięta i przykrywana folią w przypadku deszczu. Na ogół w centralnej części znajduje się basen.

Riad Baba-Ali, pokój, Marrakesz | FitFlames
Nasz pokoik
Gospodarz poczęstował nas pyszną miętową herbatą i pouczył uprzejmie, że jeśli się zgubimy następnym razem, to żebyśmy dzwonili, i ktoś po nas wyjdzie. Wtedy unikniemy podobnych sytuacji. Dalej było już tylko lepiej. Miejsce było naprawdę magiczne. Jego spokój, dobra energia i opieka gospodarzy zadziałała jak balsam na nasze zszargane nerwy. Pokazano nam pokój na górnym piętrze, po czym padliśmy na wyrko jak dwie kłody. 
Jeszcze na koniec ciekawostka co nas trochę zaskoczyło... Wygląda na to, że w riadach standardem jest brak drzwi między pokojem a łazienką :D ale to taki szczegół, z którym da się żyć i to całkiem nieźle ;)



Poniżej kilka zdjęć z naszej "oazy" - Riad Baba Ali
 Riad Baba-Ali, Marrakesz | FitFlames 
Riad Baba Ali - Marrakesz | FitFlames

Riad Baba-Ali, Marrakesz | FitFlames


Relacja z dalszego pobytu w Marrakeszu, przejazdu przez Atlas, nocy na Sacharze i moczenia nóg w Oceania już niedługo ;)

2 komentarze:

  1. .... a czyta się jak bajkę ;)
    (BK)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszymy się niezmiernie, że nasze bajki z życia wzięte tak dobrze się czyta ;)

    OdpowiedzUsuń