PRZED STARTEM
Jeszcze w nocy na lotnisku korzystając z darmowego Wi-Fi ogarnialiśmy kwestię przyszłego noclegu, dlatego że nie znaliśmy jeszcze topografii docelowego miejsca i po prostu nie zrozumieliśmy się z naszym przyszłym gospodarzem. Trzeba było zatem szybko wprowadzić plan awaryjny. Widocznie tak właśnie miało być, bo trafiło nam się magiczne miejsce, ale o tym za chwilę. Nastał poranek i doczekaliśmy się w końcu naszego upragnionego samolotu. Wszystko przebiegało zgodnie z rozkładem podniebnej żeglugi ;) . Czekaliśmy w kolejce do bramki razem z rzeszą mężczyzn ubranych w długie szaty i kobiet przyodzianych w burki, wokół których latały dzieciaki. Te małe potwory martwiły nas najbardziej, bo byliśmy strasznie zmęczeni, a wrzaski na pokładzie samolotu to nie jest to co zmęczone tygryski lubią najbardziej...
NO TO W GÓRĘ
W końcu nasza łódź podniebna wciągnęła kotwicę... ludzie co ja ***** gadam! Poszybowaliśmy w górę :D Lot nie należał do najprzyjemniejszych. Tak jak przewidywaliśmy - dzieciaki nie były te z tych takich milutkich i zasypiających na ręku. Skakały, wariowały, a jak im się coś nie podobało (a było tego dużo), to wydawały z siebie dźwięki, które dawały popalić wszystkim obecnym w pobliżu podróżnikom. W dodatku nasz samolot był... nieszczelny. W pewnym momencie zrobiło się strasznie zimno. Myśleliśmy, że to kwestia wadliwej, źle wyregulowanej klimy albo coś, ale gdy na ścianie pod naszym oknem pojawił się SZRON!... :o To już przestało być wesoło. Jedyne o czym wtedy myśleliśmy to dotrzeć na miejsce, zagrzać się i odpocząć.
TELEMARK, WYSOKIE NOTY SĘDZIÓW ZA LĄDOWANIE I... ZIMNO
Lądowanie przebiegło bardzo sprawnie. Maszyna siadła na ziemi płynnie i bez zgrzytu. Na miejscu oprócz całkiem ładnego, rozbudowującego się lotniska czekało na nas zachmurzone niebo, dość niska jak na Afrykę temperatura powietrza i kolejka-gigant do odprawy paszportowej. No ale już dobrze. Była godzina 10:15 czasu lokalnego (1 godzina w tył w stosunku do czasu w Polsce) . Dolecieliśmy!
Szczypta faktów:
Marrakesz: miasto w zachodnim Maroku, 1 036 500 mieszkańców.
Jedno z największych miast Maroka, uchodzi za stolicę południowej części
kraju.
Leży u podnóża Atlasu Wysokiego, na wysokości 465 m n.p.m.
Język: arabski, francuski
Waluta: marokański dirham (10MD = 3,95zł = 0,9€)
(źródło: Wikipedia)
(źródło: Wikipedia)
NAJWAŻNIEJSZY PIERWSZY KROK
W drodze do centrum |
SPALINY, KLIMAT I "BZYKI"
Zaczynało się robić coraz cieplej, a my byliśmy coraz bliżej medyny - serca Marrakeszu, rejonu, który w pełni oddaje obraz kultury, charakteru ludzi, którzy tam mieszkają i totalnie wywraca do góry nogami schemat życia jaki możemy ujrzeć w Europie. Pierwsza rzecz, która od razu rzuca się w oczy to wszechobecne motorowery. Jest to bardzo powszechny środek transportu, przy czym jak wiadomo nie należy on do najbardziej ekonomicznych. Dlatego im bliżej nam było do medyny, tym powietrze stawało się cięższe. Wszędzie było czuć zapach spalin dwusuwów, które mogłyby przyprawić o ból głowy nawet najbardziej zapalonych pasjonatów tzw. "bzyków" ;)
Zabytkowe mury obronne - wejście do medyny, czyli do starego miasta |
SZALEŃSTWO NA DROGACH
Dotarliśmy wreszcie do centrum. To co tam dzieje się na drogach przechodzi ludzkie pojęcie. Jak ktoś grał w grę "Frogger" to wie o czym mówię. ;) 2 dni zajęło nam nauczenie się tego jak przechodzi się przez jezdnię. Tam po prostu... się idzie :D Kierowcy są na tyle ogarnięci i spodziewają się wtargnięcia na jezdnię, że świetnie radzą sobie z przechodniami, nie zabijając ich przy tym ;p. Naprawdę na drogach panuje szaleństwo.
Wydawałoby się, że ich kodeks drogowy składa się z trzech głównych zasad:
1. dozwolona prędkość na autostradzie - 120 km/h
2. dozwolona prędkość w mieście 40 km/h
3. kto uderza w tył pojazdu ten przegrywa grę :D
Rzadko uświadczymy również zapięte przez kierowcę pasy bezpieczeństwa, czy poruszanie się wymalowanym na drodze pasem. Jazda środkiem to norma. Sygnalizatory świetlne, jeśli już są na skrzyżowaniach, pełnią rolę bardziej ozdobną niż funkcjonalną. Dodatkowo wszechobecny klakson. Z tym, że np. w Indiach kierowcy trąbią funkcjonalnie. Tutaj mamy połączenie funkcji z ostrzeżeniem lub po prostu złośliwością.
JUŻ PRAWIE NA MIEJSCU
Meczet Kutubijja |
Plac Jemaa el-Fnaa. Let the party begin :D |
Za dużo zdjęć z placu i suków nie mamy, bo jak tylko ktoś tam widzi, że robisz zdjęcie, zaraz woła o kasę. Trzeba uzgadniać z ludźmi wcześniej czy możemy i ewentualnie za ile możemy im strzelić fotkę. Inaczej może się zrobić niekomfortowo. Z biodra rzadko pstrykaliśmy, poza tym są czujni nawet wtedy, gdy ukradkiem złapie się ich w kadr, szczególnie w okolicach Kutubijja. My się trochę wystrzegaliśmy płacenia tu i tam za wszystko, a teraz trochę nam szkoda, że na przykład z tym panem poniżej nie zrobiliśmy sobie wspólnego zdjęcia i nie wspomogliśmy go trochę - w końcu to jego praca. A pan poniżej przebrany jest za nosiciela wody - kiedyś faktycznie sprzedawali wodę na ulicy, teraz to tylko atrakcja turystyczna.
W Marrakeszu nie ma nic za darmo. Chyba, że trafimy naprawdę na jakąś dobrą duszę, która zaopiekuje się nami przez najbliższe pięć minut i nie weźmie za to pieniędzy. Niestety nasze pierwsze starcie z "pomocą" z ich strony całkowicie zepsuło nam podejście do tych ludzi. Młody chłopak zapytał dokąd idziemy. Powiedziałem, że do Riadu Baba Ali. Pokazał ręką, że mamy iść przy meczecie w prawo, a potem dwa razy w lewo. Wyczuł, że jesteśmy zieloni w temacie tutejszej topografii i wyrwał do przodu prowadząc nas na miejsce. W między czasie dołączył do niego jego koleżka - cwaniaczek nr 2. Zaprowadzili nas na miejsce i stwierdzili, że jesteśmy ludźmi biznesu, a że nic nie jest za darmo to teraz należy się 20 euro dla niego i 20 dla jego kolegi. Zaczęła się kłótnia i koniec końców po bardzo nieprzyjemnych słownych szermierkach, chłopaki dostali 2 euro na dwóch ;) (standardowy napiwek - 10 dirhamów - czyli ok 1 euro na głowę) po czym jeden z nich odgrażał się, że będzie tu na nas czekał, bo nie został odpowiednio wynagrodzony za swoją jak to nazwał "pracę".
RELAKS I ŁADOWANIE BATERII
Była już prawie 12:00 w południe. Zdenerwowani, zmęczeni, zdezorientowani weszliśmy do riadu.
Marokańskie riady to tradycyjne, przepiękne domy. Całe wnętrze zaaranżowane jest wokół centralnego patio. Na ogół są tak zagospodarowane, że można w nich również spędzić noc "na dachu" - czyli na tarasie, jako że dachu tam nie ma. Centralna część jest odsłonięta i przykrywana folią w przypadku deszczu. Na ogół w centralnej części znajduje się basen.
Gospodarz poczęstował nas pyszną miętową herbatą i pouczył uprzejmie, że jeśli się zgubimy następnym razem, to żebyśmy dzwonili, i ktoś po nas wyjdzie. Wtedy unikniemy podobnych sytuacji. Dalej było już tylko lepiej. Miejsce było naprawdę magiczne. Jego spokój, dobra energia i opieka gospodarzy zadziałała jak balsam na nasze zszargane nerwy. Pokazano nam pokój na górnym piętrze, po czym padliśmy na wyrko jak dwie kłody.
Jeszcze na koniec ciekawostka co nas trochę zaskoczyło... Wygląda na to, że w riadach standardem jest brak drzwi między pokojem a łazienką :D ale to taki szczegół, z którym da się żyć i to całkiem nieźle ;)
Marokańskie riady to tradycyjne, przepiękne domy. Całe wnętrze zaaranżowane jest wokół centralnego patio. Na ogół są tak zagospodarowane, że można w nich również spędzić noc "na dachu" - czyli na tarasie, jako że dachu tam nie ma. Centralna część jest odsłonięta i przykrywana folią w przypadku deszczu. Na ogół w centralnej części znajduje się basen.
Nasz pokoik |
Jeszcze na koniec ciekawostka co nas trochę zaskoczyło... Wygląda na to, że w riadach standardem jest brak drzwi między pokojem a łazienką :D ale to taki szczegół, z którym da się żyć i to całkiem nieźle ;)
Poniżej kilka zdjęć z naszej "oazy" - Riad Baba Ali
.... a czyta się jak bajkę ;)
OdpowiedzUsuń(BK)
Cieszymy się niezmiernie, że nasze bajki z życia wzięte tak dobrze się czyta ;)
OdpowiedzUsuń