piątek, 24 czerwca 2016

Marrakesz - nadal dzień pierwszy (uroki medyny)


Ostatnio skończyło się na tym, że dotarliśmy w końcu do naszego pięknego Riadu i padliśmy jak trupki.

>>Kto nie zna wcześniejszych wydarzeń i chcę się dowiedzieć klika tutaj<<

TO JUŻ JEST JUTRO CZY JESZCZE DZISIAJ?
Riad Baba Ali, Maroko, Marakesz, Marrakech | FitFlames
Gdy wyspani i wykąpani obudziliśmy się, zastał nas blady świt studencki - 17:00. Nie, nie spaliśmy 5 godzin ;). Zanim ogarnęliśmy się i wzięliśmy prysznic, zrobiła się godzina 14:00. 3 godzinki były idealne. Dodały mocy i motywacji, żeby jeszcze raz przebić się przez ten harmider. Tyle działo się w ciągu ostatnich 24 godzin, że ciężko było uwierzyć, że to ciągle ten sam dzień.




CHCIELIŚMY DOBRZE, WYSZŁO JAK ZWYKLE ;)
Jemaa el-Fnaa, Maroko, Marrakesz, Marrakech | FitFlames

Tym razem jednak postanowiliśmy zrobić coś bardzo mądrego. Chcieliśmy szybko przedostać się na plac Jemaa el-Fnaa, więc zrezygnowaliśmy z przedzierania się przez stoiska targowe i poszliśmy naokoło suków. Bardzo mądry pomysł szybko przerodził się w najgorszą decyzję tego dnia. Szliśmy labiryntem ciasnych uliczek medyny, pełnych pracujących Marokańczyków. Ruch był ogromny, potworny hałas, smród spalin połączony z innymi zapachami i innymi smrodami zapracowanej dzielnicy. Zerowa ilość turystów i wszystkie oczy skierowane w naszą stronę, jakby mówiące - Co oni tu robią? - przysporzyły nam nie lada stresu.  Jak się można domyśleć, nie byliśmy za bardzo zadowoleni z tego manewru.

ŚWIATŁO W TUNELU
Po godzinie (zamiast 15-20 minut przez suki :) ) ujrzeliśmy znany już nam meczet Kutubijja i pierwsze niemarokańskie twarze. Wtedy już napięcie opadło, odetchnęliśmy z ulgą i relaksowaliśmy się spacerując po okolicy. Przeszliśmy obok grobowców Saadytów, ale było już zbyt późno, żeby wejść do środka.


Meczet Kutubijja, Maroko, Marrakesz, Marrakech | FitFlames


KTO ZGASIŁ ŚWIATŁO?
Koło godziny 20:00 słońce zaczęło zachodzić. Kierowaliśmy się już w stronę słynnego placu, aby zobaczyć go w pełnej okazałości. Niebo w Maroko ma zupełnie inny kolor niż u nas. Błękit jest jakby taki pełniejszy, nie trzeba korzystać z programów graficznych, żeby "wyciągać" niebo z dobrze naświetlonego zdjęcia. Zachody słońca natomiast odbywają się błyskawicznie. Nad naszym polskim morzem możemy sobie zapchać kartę w aparacie gdy słońce chowa się za horyzontem. Tutaj nim się obejrzeliśmy słońce wpadło za widnokrąg. Jakby ktoś "cyknął" światło. ;p Jeżeli więc planujecie uwiecznić ładny zachód, warto się do niego przygotować, ...albo mieć szczęście jak my hehe!

Zachód Słońca, Sun set in Morocco, Maroko, Marrakech, Marrakesz | FitFlames
GŁÓD, HAŁAS I OBSŁUGA KLIENTA

Jemaa el-Fnaa, stragany, Maroko, Marrakesz, Marrakech | FitFlamesWeszliśmy na plac z myślą zaspokojenia głodu, a przy okazji zjedzenia czegoś lokalnego. Po wejściu na plac w godzinach wieczornych, słychać gwar i grę na bębnach, w górę unosi się para i dym, wszyscy zapraszają do swoich straganów, budek z sokami z owoców, kobiety malują henną wzorki na rękach, facet sadza małpę na ramieniu (zdjęcie z małpą płatne oczywiście - jakby się ktoś skusił), mężczyźni intensywnie nawołują do przenośnych, namiotowych jadłodajni. Są świetnie zorientowani na klientów. Po pierwszych kilku zdaniach są w stanie określić kraj z jakiego pochodzisz. Polaków często mylą na pierwszy rzut oka i ucha z Czechami i Rosjanami. Jak już dowiedzą się skąd jesteś, zaczynają swoje popisy. Używają zwrotów w naszym języku lub przywołują znane nam w świecie kulinarnym osoby. Magda Gessler, Robert Makłowicz itp. Lubią chwalić się tym, że znają różne ciekawe zwroty np. "Dobra dobra zupa z bobra ale jeszcze lepsza z wieprza"- co potrafi rozłożyć na łopatki i skutecznie przekonać do skorzystania z usług.

LOKALNE SPECJAŁY
Tajin, Maroko, Marrakech, Marrakesz | FitFlamesHarira, Maroko, Marrakesz, Marrakech | FitFlames
Jako, że byliśmy już bardzo głodni i jeden z naganiaczy przekonał nas darmową herbatką na deser, zamówiliśmy sobie lokalną zupę - harira i ich słynny tajin. Harira to słodka zupa, coś na kształt naszej pomidorowej. Dominują przyprawy takie jak kumin i kolendra. Jeśli chodzi o dodatki, można spotkać się z różnymi wersjami - z makaronem, ryżem, semoliną, ziemniakami, selerem. Niektórzy przegryzają zupę daktylami. Zawsze można popytać co w garnku pływa. My braliśmy jak leci i zawsze było smacznie (ale koniecznie musi być jedzona minichochelką jak na załączonym obrazku, inaczej nie smakuje :D). Tajin to tradycyjne marokańskie danie też podawane w różnych wersjach - z mięsem (wołowina, kurczak, baranina) lub bez mięsa. Jest to danie podane w specjalnym glinianym naczyniu, które jednocześnie służy do przygotowania samej potrawy. Naczynie ma ciężką podstawę i pokrywę w kształcie stożkowatego komina. Pod pokrywą znajdziemy ułożone w stosik ziemniaki, kalafior, marchewki, to wszystko z dodatkiem groszku, kaparów, ciecierzycy, mięsa, przyprawione tradycyjną mieszanką przypraw (różnie podają - 12, 20, 40 różnych ziół - nie wiadomo kto mówi prawdę). Do każdego dania dodają duże okrągłe buły jako przystawkę. Po jedzeniu dostaliśmy obiecaną herbatkę i poszliśmy dalej. Sok ze świeżo wyciskanych owoców kupiliśmy w jednej z tysiąca budek rozstawionych dookoła placu, trochę z duszą na ramieniu i myślą taką, żeby tylko żołądek to wytrzymał. Na szczęście nie mieliśmy z tego względu żadnych problemów. Przekrój dań na straganach jest dość spory. Znajdziemy tu na przykład znane nam szaszłyki, ale też możemy pokusić się na ślimaka lub barani móżdżek - podobno smaczny, ale jakoś się nie skusiliśmy :D

medyna w Marrakeszu, Marrakesz, Marrakech, Maroko | FitFlames


DRUGIE PODEJŚCIE DO TOPOGRAFII
cukerki w Maroko, sweets in Morocco, Maroko, Marrakesz, Marrakech | FitFlames
Zrobiło się już całkiem późno. Postanowiliśmy wrócić do riadu. Po drodze kupiliśmy trochę słodyczy, czyli tłustych ciastek sezamowych oblanych miodem i posypanych cynamonem. Nie polecamy kupować ich za dużo. Bardzo szybko zamulają. Oczywiście znowu się zgubiliśmy po drodze. Dużo wrażeń, zmęczenie i szalony GPS kolejny raz dały popalić. Od razu obskoczyły nas dzieciaki, pytały gdzie idziemy, mówily że nas zaprowadzą itd. Nauczeni już poprzednim incydentem postanowiliśmy sami ogarnąć drogę. Parę razy znowu weszliśmy nie tam gdzie trzeba, aż wreszcie z naprzeciwka wyszedł człowiek, który również rezydował w Baba Ali. Zaprowadził nas pod same drzwi. Była już prawie północ. Zmęczeni położyliśmy się spać.

wtorek, 14 czerwca 2016

Lądowanie z telemarkiem i zmiana rzeczywistości. Witamy w Marrakeszu :) - Epizod 3

>>Zobacz poprzednią część - Mediolan i Bergamo<<

PRZED STARTEM
Jeszcze w nocy na lotnisku korzystając z darmowego Wi-Fi ogarnialiśmy kwestię przyszłego noclegu, dlatego że nie znaliśmy jeszcze topografii docelowego miejsca i po prostu nie zrozumieliśmy się z naszym przyszłym gospodarzem. Trzeba było zatem szybko wprowadzić plan awaryjny. Widocznie tak właśnie miało być, bo trafiło nam się magiczne miejsce, ale o tym za chwilę. Nastał poranek i doczekaliśmy się w końcu naszego upragnionego samolotu. Wszystko przebiegało zgodnie z rozkładem podniebnej żeglugi ;) . Czekaliśmy w kolejce do bramki razem z rzeszą mężczyzn ubranych w długie szaty i kobiet przyodzianych w burki, wokół których latały dzieciaki. Te małe potwory martwiły nas najbardziej, bo byliśmy strasznie zmęczeni, a wrzaski na pokładzie samolotu to nie jest to co zmęczone tygryski lubią najbardziej...

NO TO W GÓRĘ
W końcu nasza łódź podniebna wciągnęła kotwicę... ludzie co ja ***** gadam! Poszybowaliśmy w górę :D Lot nie należał do najprzyjemniejszych. Tak jak przewidywaliśmy - dzieciaki nie były te z tych takich milutkich i zasypiających na ręku. Skakały, wariowały, a jak im się coś nie podobało (a było tego dużo), to wydawały z siebie dźwięki, które dawały popalić wszystkim obecnym w pobliżu podróżnikom. W dodatku nasz samolot był... nieszczelny. W pewnym momencie zrobiło się strasznie zimno. Myśleliśmy, że to kwestia wadliwej, źle wyregulowanej klimy albo coś, ale gdy na ścianie pod naszym oknem pojawił się SZRON!... :o To już przestało być wesoło. Jedyne o czym wtedy myśleliśmy to dotrzeć na miejsce, zagrzać się i odpocząć. 

TELEMARK, WYSOKIE NOTY SĘDZIÓW ZA LĄDOWANIE I... ZIMNO
Lądowanie przebiegło bardzo sprawnie. Maszyna siadła na ziemi płynnie i bez zgrzytu. Na miejscu oprócz całkiem ładnego, rozbudowującego się lotniska czekało na nas zachmurzone niebo, dość niska jak na Afrykę temperatura powietrza i kolejka-gigant do odprawy paszportowej. No ale już dobrze. Była godzina 10:15 czasu lokalnego (1 godzina w tył w stosunku do czasu w Polsce) . Dolecieliśmy! 

Jesteśmy w MARRAKESZU :)

Lotnisko w Marrakeszu | FitFlames
Lotnisko w Marrakeszu
Szczypta faktów:
  Marrakesz: miasto w zachodnim Maroku, 1 036 500 mieszkańców.
       Jedno z największych miast Maroka, uchodzi za stolicę południowej części kraju.
       Leży u podnóża Atlasu Wysokiego, na wysokości 465 m n.p.m.
  Język: arabski, francuski
  Waluta: marokański dirham (10MD = 3,95zł = 0,9€) 
(źródło: Wikipedia) 

NAJWAŻNIEJSZY PIERWSZY KROK
Spacer z lotniska - Marrakesz | FitFlames
W drodze do centrum
Pierwsze wrażenie całkiem pozytywne. Spodziewaliśmy się mniejszego lotniska, większego zamieszania, jakichś małych problemików. A tu póki co na razie nic. Tfu! Tfu! Przedostaliśmy się przez kontrolę i wyszliśmy z terminalu. Na zewnątrz zobaczyliśmy ogromny parking pełen taksówek - to chyba najbardziej popularny biznes w Maroko. Wszystkie taksówki w Marrakeszu są koloru kremowego, a kierowcy nawołują już z kilometra żeby skorzystać z ich usług. My postanowiliśmy się przejść. Do pokonania mieliśmy 6,5 kilometra. Dystans niby żaden, ale obładowani bagażem, który miał nam starczyć łącznie na tydzień, doliczając do tego zmęczenie po podróży, nieprzespanej nocy i dwóch dniach wędrowania po Mediolanie, i Bergamo, zrobiliśmy sobie nie lada wyzwanie. Taksówkarze co chwilę trąbili i zatrzymywali się koło nas żeby nas podwieźć, ale my szliśmy dalej. Jeden nawet wybiegł ze swojej taksówki, zostawił drzwi otwarte, ale jak podbiegł do nas, usłyszał odmowę. My byliśmy nieugięci, a on zdziwiony :D

SPALINY, KLIMAT I "BZYKI"
Zaczynało się robić coraz cieplej, a my byliśmy coraz bliżej medyny - serca Marrakeszu, rejonu, który w pełni oddaje obraz kultury, charakteru ludzi, którzy tam mieszkają i totalnie wywraca do góry nogami schemat życia jaki możemy ujrzeć w Europie. Pierwsza rzecz, która od razu rzuca się w oczy to wszechobecne motorowery. Jest to bardzo powszechny środek transportu, przy czym jak wiadomo nie należy on do najbardziej ekonomicznych. Dlatego im bliżej nam było do medyny, tym powietrze stawało się cięższe. Wszędzie było czuć zapach spalin dwusuwów, które mogłyby przyprawić o ból głowy nawet najbardziej zapalonych pasjonatów tzw. "bzyków" ;)

Marrakesz - mury obronne | FitFlames
Zabytkowe mury obronne - wejście do medyny, czyli do starego miasta

SZALEŃSTWO NA DROGACH
Dotarliśmy wreszcie do centrum. To co tam dzieje się na drogach przechodzi ludzkie pojęcie. Jak ktoś grał w grę "Frogger" to wie o czym mówię. ;) 2 dni zajęło nam nauczenie się tego jak przechodzi się przez jezdnię. Tam po prostu... się idzie :D Kierowcy są na tyle ogarnięci i spodziewają się wtargnięcia na jezdnię, że świetnie radzą sobie z przechodniami, nie zabijając ich przy tym ;p. Naprawdę na drogach panuje szaleństwo.
Wydawałoby się, że ich kodeks drogowy składa się z trzech głównych zasad:
1. dozwolona prędkość na autostradzie - 120 km/h
2. dozwolona prędkość w mieście 40 km/h
3. kto uderza w tył pojazdu ten przegrywa grę :D
Rzadko uświadczymy również zapięte przez kierowcę pasy bezpieczeństwa, czy poruszanie się wymalowanym na drodze pasem. Jazda środkiem to norma. Sygnalizatory świetlne, jeśli już są na skrzyżowaniach, pełnią rolę bardziej ozdobną niż funkcjonalną. Dodatkowo wszechobecny klakson. Z tym, że np. w Indiach kierowcy trąbią funkcjonalnie. Tutaj mamy połączenie funkcji z ostrzeżeniem lub po prostu złośliwością.

JUŻ PRAWIE NA MIEJSCU
Minaret Kutubijja, Marrakesz | FitFlames
Meczet Kutubijja
Dotarliśmy do najważniejszego zabytku i wizytówki Marrakeszu - meczetu Kutubijja, którego 69 metrowy minaret stanowi jednocześnie doskonały punkt orientacyjny (często korzystaliśmy z tej opcji błądząc po uliczkach ;). Z minaretem, perełką arabskiej architektury sakralnej, związana jest legenda. Podobno początkowo zdobiły go tylko 3 szczerozłote kule. Czwartą natomiast podarowała grzeszna żona kalifa, która za złamanie postu podczas Ramadanu kazała przetopić swoją złotą biżuterię... i tak powstała czwarta kula :D Stamtąd skierowaliśmy się na pobliski plac Jemaa el-Fnaa - największa atrakcja turystyczna Marrakeszu wpisana na listę UNESCO. Nazwa prawdopodobnie oznacza "zgromadzenie umarłych" ze względu na odbywające się tam kiedyś targi niewolników, jednak teraz nazwa ta nie ma nic wspólnego z panującym tam klimatem, bo cały plac tętni życiem od wczesnych godzin porannych do... jeszcze wcześniejszych godzin porannych :D Stamtąd mieliśmy już rzut beretem od naszej oazy ciszy i spokoju. Jak się jednak okazało, dotarcie na miejsce nie było tak prostą sprawą. Ścisłe centrum medyny to jeden wielki murowany labirynt. Wystarczy skręcić dwa razy nie w tę uliczkę co trzeba i można zupełnie nieświadomie dreptać w przeciwnym kierunku niż to sobie wcześniej zaplanowaliśmy. Szliśmy z GPSem w ręku, ale ten strasznie wariował gdy przechodziliśmy przez suki (słynne stragany pełne zarówno lokalnych rzemieślniczych wyrobów, berberyjskich bibelotów, ręcznie malowanych magnesów na lodówkę :D, jak i tanich chińskich podróbek ;) ) Szał i gwar tego miejsca spowodował, że się zgubiliśmy. Teraz już wiemy, że w takiej sytuacji są dwa wyjścia. Uspokoić się i próbować znaleźć drogę samemu, jednocześnie odganiać tubylców jak muchy. Lub zapytać kogoś o drogę i przygotować bakszysz (napiwek w kwocie 10-20 dirhamów). Lokalni gdy tylko zobaczą, że turysta się zamotał, zgubił, ewidentnie szuka czegoś lub idzie z mapą, obskakują go i wypytują o wszystko - gdzie idzie, skąd jest itd - po czym oferują pomoc. Jest w tym wszystkim jeden mały szkopuł. NOTHING'S FOR FREE MY FRIEND!

Jemaa el-Fnaa, Marrakesz | FitFlames
Plac Jemaa el-Fnaa. Let the party begin :D

Za dużo zdjęć z placu i suków nie mamy, bo jak tylko ktoś tam widzi, że robisz zdjęcie, zaraz woła o kasę. Trzeba uzgadniać z ludźmi wcześniej czy możemy i ewentualnie za ile możemy im strzelić fotkę. Inaczej może się zrobić niekomfortowo. Z biodra rzadko pstrykaliśmy, poza tym są czujni nawet wtedy, gdy ukradkiem złapie się ich w kadr, szczególnie w okolicach Kutubijja. My się trochę wystrzegaliśmy płacenia tu i tam za wszystko, a teraz trochę nam szkoda, że na przykład z tym panem poniżej nie zrobiliśmy sobie wspólnego zdjęcia i nie wspomogliśmy go trochę - w końcu to jego praca. A pan poniżej przebrany jest za nosiciela wody - kiedyś faktycznie sprzedawali wodę na ulicy, teraz to tylko atrakcja turystyczna
Roznosiciel wody w tradycyjnym stroju Maroko, Marrakesz | FitFlames
Nosiciel wody

OSTRE STARCIE Z SUROWĄ KULTURĄ - CZĘŚĆ PIERWSZA
W Marrakeszu nie ma nic za darmo. Chyba, że trafimy naprawdę na jakąś dobrą duszę, która zaopiekuje się nami przez najbliższe pięć minut i nie weźmie za to pieniędzy. Niestety nasze pierwsze starcie z "pomocą" z ich strony całkowicie zepsuło nam podejście do tych ludzi. Młody chłopak zapytał dokąd idziemy. Powiedziałem, że do Riadu Baba Ali. Pokazał ręką, że mamy iść przy meczecie w prawo, a potem dwa razy w lewo. Wyczuł, że jesteśmy zieloni w temacie tutejszej topografii i wyrwał do przodu prowadząc nas na miejsce. W między czasie dołączył do niego jego koleżka - cwaniaczek nr 2. Zaprowadzili nas na miejsce i stwierdzili, że jesteśmy ludźmi biznesu, a że nic nie jest za darmo to teraz należy się 20 euro dla niego i 20 dla jego kolegi. Zaczęła się kłótnia i koniec końców po bardzo nieprzyjemnych słownych szermierkach, chłopaki dostali 2 euro na dwóch ;) (standardowy napiwek - 10 dirhamów - czyli ok 1 euro na głowę) po czym jeden z nich odgrażał się, że będzie tu na nas czekał, bo nie został odpowiednio wynagrodzony za swoją jak to nazwał "pracę".

RELAKS I ŁADOWANIE BATERII
Była już prawie 12:00 w południe. Zdenerwowani, zmęczeni, zdezorientowani weszliśmy do riadu.

Marokańskie riady to tradycyjne, przepiękne domy. Całe wnętrze zaaranżowane jest wokół centralnego patio. Na ogół są tak zagospodarowane, że można w nich również spędzić noc "na dachu" - czyli na tarasie, jako że dachu tam nie ma. Centralna część jest odsłonięta i przykrywana folią w przypadku deszczu. Na ogół w centralnej części znajduje się basen.

Riad Baba-Ali, pokój, Marrakesz | FitFlames
Nasz pokoik
Gospodarz poczęstował nas pyszną miętową herbatą i pouczył uprzejmie, że jeśli się zgubimy następnym razem, to żebyśmy dzwonili, i ktoś po nas wyjdzie. Wtedy unikniemy podobnych sytuacji. Dalej było już tylko lepiej. Miejsce było naprawdę magiczne. Jego spokój, dobra energia i opieka gospodarzy zadziałała jak balsam na nasze zszargane nerwy. Pokazano nam pokój na górnym piętrze, po czym padliśmy na wyrko jak dwie kłody. 
Jeszcze na koniec ciekawostka co nas trochę zaskoczyło... Wygląda na to, że w riadach standardem jest brak drzwi między pokojem a łazienką :D ale to taki szczegół, z którym da się żyć i to całkiem nieźle ;)



Poniżej kilka zdjęć z naszej "oazy" - Riad Baba Ali
 Riad Baba-Ali, Marrakesz | FitFlames 
Riad Baba Ali - Marrakesz | FitFlames

Riad Baba-Ali, Marrakesz | FitFlames


Relacja z dalszego pobytu w Marrakeszu, przejazdu przez Atlas, nocy na Sacharze i moczenia nóg w Oceania już niedługo ;)

czwartek, 2 czerwca 2016

Rycerskie śniadanie, plan "B" i szwędaczka, czyli Mediolan + Bergamo - Epizod 2, Część 3


Kolejna część relacji z  naszej małej wyprawy. 
W dzisiejszym odcinku - pożegnanie Mediolanu i spacer po Bergamo. Zapraszamy :)

>>> Zobacz część 1
>>> Zobacz część 2 

POBUDKA, ŚNIADANIE I ROZMÓWKI W OBCYM JĘZYKU 

Mediolan | Fitflames
Wspólne zdjęcie z naszym nowym kolegą Martinem :)
Mediolan Duomo | FitFlames
Przez te drzwi przejdziemy następnym razem...
Rano podczas śniadania spotkaliśmy przemiłego Martina z Malty, który potowarzyszył nam przy kawie i uraczył rozmową na tematy różne, w szczególności podróżnicze i kulturowe. Pojawił się w Mediolanie z okazji mającego odbyć się wyścigu Mille Miglia. Jest to wyścig starych klasycznych aut, w którym klasyki zataczają wielkie koło na trasie Brescia ->Rimini-> Rzym -> Parma -> Brescia. Z tego co widzieliśmy później na Facebook'u Martin wędrował razem z wyścigiem i zwiedzał poszczególne miasta po drodze. Super pomy:). Podajemy adres strony gdzie można rzucić okiem którędy pędziły zabytki :) - Trasa wyścigu tysiąca mil. Pozbieraliśmy nasze zabawki i obładowani jak wielbłądy, zapakowaliśmy się do windy (bo był ogólny zakaz korzystania ze schodów :D serio - wisiała kartka - to pewnie przez żubrówkę :D:D).
W przejściu do metra spotkaliśmy jeszcze raz naszego nowo poznanego kolegę, który zmagał się z automatem biletowym. Pomogliśmy Martinowi klikając kolejne obrazki na ekranie, wsiedliśmy razem do metra i pojechaliśmy w stronę Duomo. Na miejscu porobiliśmy jeszcze kilka fotek, w tym uwieczniliśmy nasze spotkanie z Martinem. Do Katedry już nie wchodziliśmy ze względu na nasze wypchane plecaki, które umundurowani panowie przy wejściu musieliby dokładnie sprawdzić... a nie chciało nam się jeszcze raz przez godzinę pakować wszystkiego, więc stwierdziliśmy, że będziemy mieli do czego wracać :)

RYCERSKIE ŚNIADANIE I POLOWANIE NA MAKARON

Mediolan - hostelowe śniadanie | Fitflames
Rycerskość i moc bije z tego posiłku
Przemieściliśmy się kawałek dalej, w kierynku Zamku Sworzów. Nieopodal zamku znajduje się park, w którym na trawce można sobie przycupnąć, odpocząć, zjeść drugie śniadanie i złapać trochę słońca, którego w ten dzień nie brakowało. Tak też niezwłocznie uczyniliśmy. Leżeliśmy na trawce, zajadając się iście rycerskim, pożywnym, typowo włoskim daniem wliczonym w koszt naszego pobytu w hostelu ;) :D. Posiłek był tak bogaty, że po sprawdzeniu co słychać na dziedzińcu zamkowym, wyruszyliśmy na poszukiwanie prawdziwego jedzenia ;) Trochę nam to zajęło, ale trafiliśmy na coś w rodzaju Marche i zjedliśmy już tak bardziej po włosku.

 
ZACNY PLAN AWARYJNY I WIATR W ŻAGLE

Mediolan dworzec | FitFlames
Żeby zobaczyć jeszcze parę miejsc, postanowiliśmy, że zostawimy bagaż w przechowalni i do końca dnia jeszcze pozwiedzamy, po czym wieczorem udamy się na lotnisko w Bergamo. Plan zaczął się komplikować już po pojawieniu się na dworcu kolejowym. Przechowalni bagażowej szukaliśmy dzielnie niczym Sherlock Holmes ze swoim wiernym Watsonem. Problem polegał na tym, że trop urywał się już po drugiej strzałce wskazującej jej położenie. Po trzech rundkach wokół dworca, zapytaliśmy o drogę pracownika pobliskiej restauracji, który właśnie wyszedł na fajeczkę. Weszliśmy do przechowalni, i po tym jak zobaczyliśmy cennik (za 5h wyszłoby 10 :o ), zaczęliśmy wprowadzać plan "B", czyli pociąg do Bergamo. W automacie kupiliśmy sobie po bilecie, 5,50 € za sztukę, na szybko skoczyliśmy jeszcze po kawę do Maka i biegiem do pociągu.

Kawa jezdona widelcem | FitFlames
Kawa najlepiej smakuje
jedzona widelcem :D
W podróży spienione mleko z Mc-kawy najlepiej je się widelcem ;) Na pociąg oczywiście zdążyliśmy w ostatniej chwili hehe ;) Asi domeną jest pełen chill-out nawet jak zostaje 5 minut do odjazdu a my nadal czekamy na kawę w Maku ^^ :* Trrrololololoo! No ale dobra, wtedy mogliśmy jechać też późniejszym pociągiem, bo bilet był czasowy a nie wystawiony na konkretny przejazd.









PIĘKNE BERGAMO NA GÓRCE

Bergamo | FitFlamesBergamo uliczka | FitFlamesPo dotarciu do Bergamo sokole oko Asi wypatrzyło w oddali informację turystyczną, a zaraz obok oczom naszym ukazała się... przechowalnia... bagaży - 24h za 3! Zaczęliśmy żałować, że nie przyjechaliśmy tu już z samego rana :D Przemiły pan w informacji turystycznej wręczył nam mapkę miasta i zakreślaczem pozaznaczał miejsca, które trzeba odwiedzić. Nie wziął za to ani grosza, ale zalecił podróż autobusem miejskim. Stwierdziliśmy, że to nie dla nas. Zostało nam jeszcze sporo paliwa w trampkach. Poza tym złapaliśmy drugi oddech po tym jak miło przywitało nas miasto.

Z mapką w ręce wędrowaliśmy w stronę starych murów obronnych podziwiając architekturę i widok z dołu, żeby zaraz zobaczyć to wszystko z podwyższenia. Po drodze przechadzając się wąziutkimi stylowymi włoskimi uliczkami, mijaliśmy kawiarnie, cukiernie, lodziarnie, czekoladziarnie i inne rarytasownie :D. Zatrzymaliśmy się na chwilę na ciacho. Jego skład, który śmiało można by określić jako wyjątkowo pyszny cukier z cukrem, podładował trochę nasze baterie i pozwolił "kopytkować" (jak na prawdziwe koniki przystało) dalej w górę miasta (haha:)









Z GÓRKI NA PAZURKI
Taverna Del Gallo | FitFlames
Schodziliśmy jak już robiło się ciemno, chłodno i przede wszystkim głodno. Jedzenie w centrum odpadało znowu z powodu kosmicznych cen. Jak zwykle weszliśmy w boczną uliczkę, potem jeszcze jedną boczną i boczniejszą, aż trafiliśmy do Taverna Del Gallo. Obsługa świetna, wielki piec na pizze, ceny niskie jak na włoskie warunki, a sama pizza przepyszna. Polecamy!

Taverna Del Gallo kawa | FitFlamesNagle i niespodziewanie okazało się, że jest godzina 22:00, a my nie mamy jeszcze biletu na autobus, żeby dojechać na lotnisko :D. Aaaa mówiłem kupmy od razu... :D Właściciel restauracji wytłumaczył nam na migi z mapą w ręce (jako że po angielsku prawie nic nie mógł z siebie wydusić :D - tak jak my po włosku ;p) gdzie jest najbliższy automat biletowy. Na miejscu automat "powiedział" nam, że przyjmuje tylko monety, a jak już zdobyliśmy monety, to stwierdził, że wcale ich w sumie nie chce bo jest zepsuty. Znaleźliśmy jednak jeden działający, ale przy tym nachodziliśmy się strasznie. 




Bergamo lotnisko | FitFlames
Koczownicy na lotnisku
Autobus zawiózł nas prosto na Aeroporto de Bergamo. Strefa odlotów była zamknięta. Musieliśmy przycupnąć sobie pod ścianą i poczekać do rana. Wylot z Italii zaplanowany mieliśmy na 6:30. Ale, że już do domu? Nieeeee. To był dopiero początek wycieczki ;)


>>Ciąg dalszy tutaj<<


Bergamo samolot panorama | FitFlames  



Jeszcze na koniec klika fotek zrobionych po drodze:

Mediolan skuter | FitFlames
Gdzieś w Mediolanie :)

Gołębie Fontanna  Mediolan | FitFlames
W Mediolanie nawet gołębie muszą być piękne, więc zawsze jest dobra pora na prysznic :D

Gołębie Mediolan | FitFlames

Bergamo widok | FitFlames
Bergamo - widok na stare miasto
Bergamo kolejka | FitFlames
Kolejka miejska w Bergamo

Bergamo budka telefoniczna | FitFlames
- Let me do the Italian... Bondżjornoł!

Bergamo panorama | FitFlames

Bergamo zachód | FitFlames