Tak intensywnego wyjazdu jeszcze nie było. No to lecimy dalej.
>>> Zobacz pierwszą część relacji z naszego wyjazdu <<<
GWIAZDA SAN SIRO
Doczłapaliśmy wreszcie do naszego miejsca spoczynku, na samym końcu Mediolanu. Zatoczyliśmy niezłe kółeczko zanim dotarliśmy w odpowiednie miejsce, bo dotrzeć tam sprawnie nawet z GPSem w ręku nie było tak oczywistą sprawą. Gdy już zobaczyliśmy budynek, okazał się on blokiem mieszkalnym, w którym na 6 piętrze znajdował się nasz hostel. Rezerwację robiliśmy na booking.com, przy czym moja karta została odrzucona, ale szanowny booking i tak trzymał rezerwację mimo wszystko do godziny 18:00. Dobry patent gdy ktoś nie posiada karty kredytowej :D. Trzeba tylko dobrze przeczytać ofertę, dodatkowe płatności, czy można płacić na miejscu, jakie są dostępne formy płatności itp. Poza tym warto oprócz booking sprawdzić kilka innych możliwości (np. Airbnb, Couchsurfing) w razie czego, bo można się zdziwić, ale o tym później ;)
Gdy już wjechaliśmy na to nasze 6 piętro, okazało się, że obligatoryjnie doliczają dodatkową opłatę za pościele... Próbowaliśmy coś ponegocjować, że mamy własne śpiwory, ale dowiedzieliśmy się, że pościel już jest przygotowana. Ciekawe... skoro nie mieli pewności czy w ogóle się tam pojawimy po tym jak karta została odrzucona, no ale nieważne. Marzyliśmy wtedy o krótkiej drzemce, więc nie marudziliśmy już za bardzo. Zdjęcie powyżej jest pobrane z internetu, bo niestety nie zrobiliśmy żadnych w hostelu, a szkoda, bo na stronach wyglądają dużo lepiej niż w rzeczywistości i polecamy szukać bliżej centrum. Jeszcze zanim miły człowiek w recepcji skierował nas do pokoju, dostaliśmy mapkę i wskazówki odnośnie miejsc, które trzeba zobaczyć w Mediolanie.
Po krótkiej drzemce, wyruszyliśmy więc do miasta. Jako, że pierwszy przystanek naszej linii znajduje się przy samym stadionie, rzuciliśmy na niego okiem z zewnątrz, ale do środka nie wchodziliśmy. Bilet wstępu kosztował 17 euro :o, a jak się później dowiedzieliśmy, wstęp do muzeum był zamknięty z powodu zbliżającego się finału ligi mistrzów, więc można było tylko wejść do szatni, na trybuny i płytę. Jako że fanami piłki nożnej nie jesteśmy, widok z zewnątrz zdecydowanie nas zadowalał :D
Wyszliśmy ze stacji zaraz obok Duomo - Katedry Narodzin św. Marii. Budynek robi wrażenie i warto zobaczyć go o różnych porach dnia. Na głównym placu pełno turystów, biznesmenów i ciemnoskórych sprzedawców selfie-sticków, zabawek i innych pierdółek. Katedrę niestety zamknęli nam o 18:00, więc do środka nie wchodziliśmy.
Mały Głód zaczął dawać się we znaki. Wiedząc, że na głównym placu nie mamy za bardzo czego szukać ze względu na bardzo promocyjne ceny, skorzystaliśmy z mini-przewodnika na telefonie i zaczęliśmy poszukiwania jakiejś przystępnej włoskiej jadalni przy okazji kręcąc się jeszcze po stolicy mody. (Tu nawet bezdomni chodzą dobrze ubrani, koszula, garnitur, także tego ;p )
Szliśmy tak i szliśmy, i szliśmy, i szliśmy. Aż nam w gardłach wyschło. Problem polegał na tym, że kupić tam butelkę wody poza mobilnymi budkami na głównym placu, graniczy z cudem. Nie ma nic typu Żaba, spożywczak czy inna Biedronka. Także idąc tak i głodniejąc coraz bardziej zboczyliśmy z głównego traktu i poszliśmy w boczną uliczkę. Znaleźliśmy małą przytulną pizzerię, z normalnymi cenami, obsługą niemówiącą po angielsku :D (no ale pizza to pizza). Dostaliśmy menu po ichniemu, nie wszystkie dodatki do ciasta były dla nas jasne, ale weszła jedna z prosciutto i rukolą, i druga Quattro Formaggi (to jedno z niewielu zwrotów, które znam po włosku :D:D ) Myśleliśmy, że będzie trzeba zabrać na wynos, bo porcje były solidne. Nic z tych rzeczy. Byliśmy głodni i zmęczeni więc trzeba było solidnie rozpalić w piecu :D.
Robiło się już trochę późno, więc resztę szwędaczki zostawiliśmy sobie na następny dzień. Tym samym skierowaliśmy się do najbliższej stacji metra i popędziliśmy do naszego pokoiku na 6 piętrze. Na recepcji przywitał nas właściciel całego przybytku - Bob, który skarcił nas słownie podczas wieczornego napitku, że co z nas za Polacy skoro pijemy herbatę a nie żubrówkę :D. Następnego dnia na odchodne powiedział nam, że jak przyjedziemy następnym razem to mamy wziąć flaszeczkę wyżej wymienionej, wtedy dostaniemy nocleg za darmo. Także taka rada dla podróżujących w tamte rejony - zabierajcie ze sobą narodowe souveniry :D A nuż trafi Wam się taki Bob, który praktykuje polskie rytuały przy użyciu polskich artefaktów :)
Na koniec jeszcze kilka zdjęć z naszego spacerku: